ludobójstwo

Tryptyk ruandyjski (3)

            „Musi pan sobie odpowiedzieć na jedno pytanie… Czy wciąż chce pan żyć?” Od tych słów zaczyna się akcja filmu Rogera Spottiswoode’a „Podać rękę diabłu”, któremu chcę poświęcić kilka słów, kończąc zarazem mój „Tryptyk ruandyjski”. Scenariusz powstał na kanwie książki wspomnieniowej „Shake Hands With The Devil” generała Roméo Dallaire’a, szefa wojsk ONZ podczas ludobójstwa w Ruandzie wiosną 1994 roku. Publikacja kanadyjskiego oficera nie została przetłumaczona na polski, można ją jednak – inwestując nieco determinacji i funduszy – w naszym kraju kupić. Od razu wyznam, że mnie tej determinacji zabrakło i pamiętników Dallaire’a nie czytałem. Znam je jedynie z różnych internetowych recenzji i omówień. Wniosek, jaki płynie z tych ostatnich wydaje się jednak dość oczywisty – film nie odbiega zanadto od literackiego oryginału. (więcej…)

Tryptyk ruandyjski – glossa

       W poprzednim odcinku tryptyku napisałem, że udało mi się odnaleźć informację o tylko jednym białym duchownym katolickim, który podczas ludobójstwa w Ruandzie w 1994 roku nie wyjechał ze swojej parafii. Był nim urodzony w Bośni i Hercegowinie franciszkanin Vjeko Curic. Niniejszym zawiadamiam, że do grona duchownych, którzy zaryzykowali własne życie i nie opuścili swych parafian w najcięższych dla nich chwilach należy dopisać trzech polskich pallotynów: ks. Stanisława Urbaniaka (źródło: Wojciech Tochman – „Dzisiaj narysujemy śmierć”) oraz ks. Jacka Waligórskiego i ks. Henryka Cabałę (źródło – „Widziałem katechistów z maczetami – rozmowa z misjonarzem w Rwandzie”, dostępne na stronach KAI).

       Dopisek (6 grudnia 2012) – kolejnym odważnym misjonarzem był Belg Pierre Simons, prowadzący dom dziecka w Nyanza, niedaleko Butare (źródło – Reverien Rurangwa – „Ocalony. Ludobójstwo w Rwandzie”).

Tryptyk ruandyjski (2)

            Tuż przed odjazdem ciężarówek z białymi uchodźcami na teren hotelu wpada spora grupa murzyńskich dzieci pod opieką zakonników. Uszczęśliwieni dziękują żołnierzom za ratunek, lecz wojskowi zimno ripostują, że zabierają tylko białych. W rezultacie z oporami i poczuciem wstydu, malującym się na twarzach, skromna grupa misjonarzy wsiada do samochodów. Ich czarnoskórzy współbracia i współsiostry zostają, a wraz z nimi kilkadziesiąt dzieci. Scena ta mogłaby stanowić kulminacyjny punkt fabuły innego filmu o ruandyjskiej tragedii – „Shooting Dogs”.

           Jego twórcy już w czołówce podkreślają, że zrealizowali swoje dzieło na podstawie faktów oraz w miejscach, w których te się rozegrały, zaś w ekipie znaleźli się świadkowie i uczestnicy przedstawianych w filmie wydarzeń. Reżyser Michael Caton-Jones chętnie korzysta z reportersko-dokumentalnej stylistyki, operator roztacza przed widzem panoramę biednych, tonących we wszędobylskim pyle przedmieść Kigali, zaś bohaterowie nie paradują w eleganckich garniturach i nie mieszkają w ładnie urządzonych wnętrzach jak to było w „Hotelu Ruanda”. Być może to zdecydowało, że dość często spotykałem się z opiniami, wedle których „realistyczny” „Shooting Dogs” znacznie przewyższa „hollywoodzki” film Terry’ego George’a. W takich sytuacjach z reguły przywołuje się łacińską maksymę, mówiącą, że „o gustach nie należy rozprawiać”, lecz w tym przypadku – moim zdaniem – nie ma ona zastosowania. Pomijam już fakt, że akcja „Hotelu Ruanda” toczy się w obrębie innej warstwy społecznej niż film Catona-Jonesa. W tej warstwie markowy garnitur to po prostu ubiór codzienny, a nie odświętny. Czy byłoby zatem „realistyczne” ukazywanie rodziny Paula Rusesabaginy mieszkającej w baraku z dykty? To jednak kwestie poboczne. Istnieją bowiem znacznie poważniejsze argumenty, obalające tezę, jakoby „Shooting Dogs” zrealizowano zgodnie z realiami. (więcej…)

Tryptyk ruandyjski (1)

           Między kwietniem a sierpniem 1994 roku zamordowano w Ruandzie około miliona ludzi. Wielu z nich zostało zarąbanych maczetami. Ofiarami rzezi padli tubylcy, głównie z plemienia Tutsi. Siły pokojowe ONZ zatroszczyły się o białych gości z Ameryki i Europy, zapewniając im bezpieczną ewakuację. Autochtonów zostawiono samym sobie lub tu i ówdzie przydzielono im symboliczną ochronę, która nie mogła nawet użyć broni. Wiele miesięcy po tym, jak hektolitry afrykańskiej krwi wsiąkły w ziemię, kilku ruandyjskich zbrodniarzy wojennych postawiono przed sądem i skazano na dożywotnie więzienie. Następnie świat, sam siebie nazywający cywilizowanym, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zajął się globalnym ociepleniem, walką z plagami otyłości i nikotynizmu, agitowaniem za prawem do adopcji dzieci przez pary homoseksualistów oraz likwidacją monopolu Saddama Husajna na irackie złoża ropy naftowej. (więcej…)